Inflacja – czy da się ją zatrzymać?
Według Eurostatu inflacja w Polsce w lipcu wyniosła 4,7 proc., a według GUS 5 proc. Dlaczego inflacja jest tak ważna dla rynków i jaki ma wpływ na zwykłych obywateli? Są instrumenty, by z nią walczyć, ale też sama w sobie nie jest zjawiskiem czysto negatywnym.
Zachwiana świadomość
Większość Polaków pamięta skutki wysokich poziomów inflacji z początku lat 90’, ale nie zdaje sobie często sprawy z przyczyny tego zjawiska, z roli państwa, banku centralnego, przepływów pieniężnych. Warto jednak mieć świadomość, jak mocno inflacja wpływa na nasze życie. To nie tylko kwestia ceny marchewki w warzywniaku, dynamika cen ma wpływ na wiele innych sfer naszego życia. Choćby na dostępność i cenę kredytu, na stan finansów państwa, więc pośrednio również na wysokość danin, na wartość naszych oszczędności, poziom życia, czy na kursy walut.
Dlaczego teraz?
W tym roku obserwujemy dynamiczny wzrost wskaźnika inflacji, co spowodowało, że znajduje się on na tak naprawdę nieakceptowalnych poziomach. I choć ta kwestia szerszej publiczności zaprezentowała się nagle, to wielu analityków już od dawna przestrzegało, że problem ten się pojawi. Po tym, gdy koronawirus wraz z działaniami rządów spowodował ogromną wyrwę w realnej gospodarce, większość świata postanowiła ją zasypać świeżo wykreowanym pieniądzem.
Głównym narzędziem banków centralnych przestały być stopy procentowe, gdyż te spadły do najniższych możliwych poziomów, a zaczęły być programy luzowania ilościowego (QE). Wbrew panującej opinii, nie oznaczały one faktycznego dodruku banknotów. Jest to pewien skrót myślowy, gdyż żyjemy w świecie, w którym przeważająca większość pieniądza jest w formie zdematerializowanej. To tylko zapis cyfrowy, który zdecydowanie zbyt łatwo można powiększać. Efekt jednak jest dokładnie ten sam, w systemie krąży znacznie więcej środka płatniczego, co w prostym przełożeniu musiało wpłynąć na jego wartość.
Strach na rynku
Dlaczego inwestorzy tak panicznie boją się wysokiej inflacji? Obecnie globalny system finansowy jest sztucznie podtrzymywany kroplówką z banków centralnych. Te, rozkręcając programy QE, zapobiegły potężnemu kryzysowi finansowemu, który w momencie załamania się realnej gospodarki, mógłby być fatalny w skutkach i znacznie wydłużyć proces odbudowy pandemicznych zniszczeń.
Niestety lekarstwo okazało się narkotykiem, który drastycznie uzależnił od siebie rynki, jednocześnie doprowadzając do systemowych wypaczeń i trudnych do zrozumienia zjawisk. Jak odbierać sytuację, w której realna gospodarka krwawi, a giełdy wychodzą na nowe szczyty? Ostatnie miesiące to okres niewyobrażalnej prosperity na parkietach akcyjnych, przynosząc kolosalne zyski finansjerze. Rzecz w tym, że wzrost inflacji w teorii powinien zmusić banki centralne do działania, do obrony wartości pieniądza, a to oznacza zakręcenie kroplówki z narkotykiem. W ostatnim czasie praktycznie wszystkie wypowiedzi członków FED są zestawiane z procesem taperingu, czyli właśnie zmniejszania skali skupywania aktywów. Bankierzy centralni zdają sobie sprawę z tego, że stali się zakładnikami własnych decyzji sprzed kilkunastu miesięcy. Zakręcenie kurka najprawdopodobniej doprowadzi do krachu i ucieczki kapitału z giełd.
Dziurawa kieszeń Kowalskiego
Zarządzanie inflacją nie odbywa się za pomocą prostego przełącznika. Jest to skomplikowany proces, który zajmuje sporo czasu. Kluczową kwestią pozostaje odpowiedni moment rozpoczęcia działań, który wydaje się, że jest już za nami, oraz ich tempo. W zeszłym roku byliśmy świadkami specjalnie zwoływanych posiedzeń komitetów decyzyjnych, na których stopy procentowe były ścinane po kilka stopni naraz. Dodatkowo równolegle ogłaszane były programy QE. Już teraz wiemy, że normalizacja polityki pieniężnej będzie odbywać się zupełnie inaczej.
Będzie to długi i żmudny proces, ostrożnego wychodzenia do poziomów sprzed pandemii. Chyba że kula śnieżna inflacji zdecyduje inaczej, zmuszając bankierów centralnych do odwrotu w popłochu. Ten scenariusz jest jednak skrajnie pesymistyczny (co nie oznacza, że nierealny).
Przed nami okres podwyższonej inflacji, która odbije się na wartości naszej wypłaty. Co ciekawe głównym sposobem obronienia się przed tym zjawiskiem jest presja płacowa, czyli zwiększenie płac, która stanie się kolejnym czynnikiem nakręcającym… inflację. W ten sposób wpada się w błędne koło. Ucierpią również oszczędności Polaków, ponieważ znajdujemy się w momencie, gdy realna stopa procentowa jest głęboko ujemna.
Skąd ta bierność?
Patrząc na to wszystko, nasuwa się pytanie, czemu banki centralne w ogóle na to pozwalają? Nie jest do końca tak, że pozostają one bez argumentów. Przede wszystkim, jak już wspominałem, stały się one zakładnikami wcześniejszych decyzji. Nie mogą pozwolić, by w momencie tak kruchego ożywienia gospodarczego, nad którym wisi widmo kolejnych lockdownów, wywoływać kryzys finansowy. Po drugie FED nie może działać zbyt szybko również ze względu na dobro… obywateli. Amerykański sposób kumulowania oszczędności mocno różni się od naszego i w znacznie większym stopniu opiera się na rynku kapitałowym. No i pozostaje koronny argument zwłaszcza naszego NBP, o przejściowym charakterze inflacji. Ten “chwilowy” wzrost w komunikatach RPP pojawia się już od wielu wielu miesięcy i faktycznie pewna część inflacji jest pompowana zewnętrznymi czynnikami. Z jednej strony ropa (która ma ogromny wpływ na inflację) obecnie jest droga, w porównaniu do poziomów sprzed 3 lat, jednak wciąż pozostaje relatywnie tania w perspektywie dekady czy dwóch. Wydaje się, że RPP woli spróbować przeczekać ostatnie wzrosty inflacji niż podejmować decyzje już teraz.
Nie samo zło
Warto jednak w tym wszystkim pamiętać, że inflacja sama w sobie nie jest zjawiskiem czysto negatywnym. W obecnym ładzie gospodarczym, pod warunkiem pozostawania na niskim, lecz dodatnim poziomie, umożliwia szybszy wzrost gospodarczy. Zachęca do inwestowania i powoduje, że projekty ekonomiczne łatwiej stają się opłacalne. Dlatego większość banków centralnych nie tylko toleruje, ale również dąży do utrzymania jej w granicach przeważnie 2%.
Wyższa dynamika cen wspiera również dłużników, a należy pamiętać, że większość naszego społeczeństwa należy do tej grupy. No i największym beneficjentem wysokiej inflacji ostatecznie pozostaje państwo. Wyższe ceny oznaczają wyższe przychody z tytułu danin, ale przede wszystkim ich wzrost jest kluczowy w zarządzaniu zadłużeniem skarbu państwa. Po pierwsze powoduje, że spada realna wartość długu, po drugie pompuje nominalne PKB, a to relacja wobec niego jest głównym wyznacznikiem poziomu zadłużenia państwa. Funkcjonowanie w warunkach podwyższonej inflacji prowadzi do tak zwanego wyrastania z długu, a przy obecnych poziomach deficytów, jest to jedyna realna ścieżka zarządzania należnościami.